niedziela, 13 kwietnia 2014

O wchodzeniu w dorosłość słów kilkaset

     Wchodzenie w zupełnie inne, dorosłe życie, uderzyło we mnie jak robal w czoło osoby jadącej akurat na motorze z otwartą szybą kasku- boleśnie i niespodziewanie. O ile na robale można coś zaradzić i po prostu tej piekielnej szybki nie otwierać, o tyle czegoś chroniącego przed dorosłością jeszcze nie wymyślono.
     Teoretycznie i praktycznie rzecz biorąc, pełnoletnia jestem już od ładnych kilku miesięcy, ale przecież dowód w portfelu nijak się ma do faktycznej dorosłości. Teraz jednak, gdy można już rzec, że jestem absolwentką liceum, a za niecałe trzy tygodnie czeka mnie matura, powoli zaczynam pojmować, że coś się zmienia, że lada moment przestanę być dzieckiem na garnuszku u mamusi, czy, jak to kiedyś pięknie określił mój były chłopak, w ciepłym kurwidołku.
Ani się obejrzę, a obudzę się w maju i zamiast wylegiwać się w łóżku i pisać notkę, jak czynię to teraz, będę musiała założyć strój galowy i z sercem prawdopodobnie i dosłownie i w przenośni w gardle, zasuwać do szkoły pisać, jak to się mówi, "najważniejszy w życiu egzamin".
     A potem to już wszystko potoczy się samo. Rektutacja na studia, wyniki, przeprowadzka na swoje i uczelnia. Szczerze powiedziawszy już od conajmniej dwóch lat czekałam na ten moment z utęsknieniem. Przecież nic nie jest tak fajne jak własne mieszkanie z dala od kontrolujących i marudzących nad uchem rodziców. Jednak teraz, gdy wiem jak wielkimi krokami zbliża się ten moment, wolałabym go jeszcze odwlec. Co by nie mówić jestem bardzo związana z rodzicami i domem, a życie na swoim zapewne nie jest tak wspaniałą bajką jak piszą na ukochanym przez gimbazę kwejku.
     Biorąc pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw" najchętniej cofnęłabym się właśnie do czasów wspomnianej gimbazy, gdyż ten okres mojej edukacji uważam zdecydowanie za najlepszy. 
Choć szczerze powiedziawszy widząc to, co teraz dzieje się w tych szkołach zaczynam tracić wiarę w ludzkość. Alkohol, papierosy, seks i naroktyki. Bo to wszystko uważane jest za wyznacznik wydumanej dorosłości. "Palę papierosy, jestem taki fajny", "Ale się nayebaem", "Umówiłam się z kolegą na dziewictwo, bo go nie chcę". I w tym momencie nie mam zielonego pojęcia w którą stronę uciekać.
     Oczywiście ja też nie byłam dzieckiem idealnym i swoje za uszami miałam, jednak z perspektywy czasu wiem, że starałam się zachować we wszystkim umiar. Z ręką na sercu mogę przyznać, że nigdy nie próbowałam choćby marihuany, a co dopiero mówić o "cięższej artykerii". Alkohol zaczęłam pić dopiero w liceum, doszły do tego niestety papierosy, od ktorych do tej pory nie mogę się uwolnić.
     Właśnie, skoro nawinęłam już temat papierosów, to nie mogę sobie odpuścić kilku zdań na temat słynnego "ja sobie tylko popalam, ja się nię wciągne". Sama też tak mówiłam, wielu moich znajomych tak mówiło... No cóż, wszyscy skończyliśmy w tym samym miejscu nazywanym "uzależnienie". Takie myślenie jest najbardziej zgubne, bo przecież tak mocno wierzymy w naszą silną wolę, która niestety w konfrontacji z nikotyną jest bardzo zawodna. Sami dodatkowo się tym pogrążamy, lekceważąc to, do czego to małe świństwo jest zdolne.
     Kończąc dość nietypowo i w sumie w połowie myśli, która w gruncie rzeczy była zupełnie nie na temat, pozostaje mi tylko życzyć wszystkim dzieciom, aby pozostały nimi najdłużej jak są w stanie, bo seks i używki wcale nie są wyznacznikiem dorosłości, a głupoty, i kiedy przyjdzie czas na prawdziwą dorosłość zaczniecie tęsknić za beztroskim dzieciństwem tak samo jak ja.

niedziela, 2 marca 2014

Poezja: Tematy i temaciki, czyli o czym nie pisać.

     Żeby w ogóle zacząć mówić o poezji trzebaby wyjaśnić czym ona właściwie jest. Samo słowo jest na pewno wszystkim doskonale znane, ale ilu z nas potrafi, tak uczciwie i z ręką na sercu, podać definicję poezji?
     Z pomocą oczywiście może spieszyć ukochana przez wszystkich ciocia Wikipedia, która powie nam, iż poezja jest to wieloznaczny termin, współcześnie stanowiący przede wszystkim określenie dzieł literackich nienapisanych prozą lub synonim liryki.
     Ale jak w XXI wieku definiować tą poezję? Kiedyś o fakcie bycia lub niebycia utworem poetyckim świadczyły rymy, rytm, średniówki, metrum i inne tego typu wynalazki. A dziś? W epoce wierszy wolnych to wszystko ginie. Sama z resztą pisuję właśnie wiersze pozbawione tego wszystkiego. Więc co z tą poetyckością? Czy zostały nam z niej tylo podziały na wersy i (nie zawsze) strofy?
     Dla mnie, prywatnie, wyznacznikiem poezji jest przekaz. Jestem małym, poetyckim nazistą, a osoby, które wiersz tratują jako sposób niezbyt wyrafinowanego narzekania, jaki to świat nie jest, ewentualnie opisywanie aktów samookaleczenia, mam ochotę zrzucić z dywanu. I tu pojawia się pierwszy problem. O czym pisać?
     Po pierwsze, i chyba najważniejsze, wiersz powinien być o czymś, co odczuwamy, co rozumiemy. Zawsze śmieszą mnie utwory młoszych autorów, tudzież aŁtorów, którzy wypisują jakie to życie nie jest ciężkie i okrutne. I wtedy mam ochotę zapytać. W którym momencie życie było dla Ciebie ciężkie, drogi poeto? Masz dach nad głową? Masz co do garnka włożyć? Masz normalną rodzinę? Nie martwisz się tym, że pieniędzy nie starczy "do pierwszego"? Jesteś zdrowy? Jeśli na wszytkie te pytania odpowiedziałeś twierdząco, to wiedz, że z Twoim życiem wszystko jest w porządku, a Twoje problemy zapewne są tylko wydumane.
Oczywiście nie twierdzę, że pośród osób, które lubują się w takiej tematyce nie ma autorów, którzy na prawdę przeszli coś ciężkiego, ale to niewielki procent, całej armii samozwańczych poetów, polewających swoje utwory porządną porcją weltschmerzu.
     No ale skoro pisać o czymś co jest nam bliskie, to czemu nie o miłości? Przecież to uczucie dotyka, prędzej czy później każdego. Nie będę się zagłębiać w moje prywatne odczucia dotyczące relacji międzyludzkich, bo wyszłaby z tego pokaźnych rozmiarów tyrada.
Pragnę tylko zaapelować, aby odróżniać miłość od zauroczenia. To drugie, jest stanem silnej facsynacji, wręcz zamroczenia, które występuje w pierwszych fazach znajomości i nie pozwala ani racjonalnie myśleć, ani dostrzec wad naszego obiektu westchnień. Miłość jest uczuciem dużo głębszym, moim zdaniem, budowanym we dwoje, na stosie kłótni mniejszych lub większych, na "docieraniu się" z partnerem, a także na wspólnych, szczęśliwych chwilach.
     Tak więc, kiedy już mniej więcej wiemy, czym jest jedno i drugie, odnieśmy to do twórczości. Nie chcę nikogo obrażać, ani piętnować, ale jako osoba, przynajmniej w moim, subiektywnym odczuciu dojrzała i w strefie uczuciowej doświadczona zarówno pozytywnie jak i negatywnie, mam prawo do swojego zdania i osądu.
Tak więc co mnie mierzi, gdy widzę wiersz o miłości? W sumie niewiele. Czasem zbyt dosadne przekazywanie uczuć lub do granic możliwości wyidealizowana sylwetka naszego obiektu westchnień, ale chyba nic poza tym. Prawdziwym przekleństwem tego świata są wersze o nieszczęśliwej miłości. I tu pole do popisu jest ogromne. Zaczynając od tych zwykłych, najmniej szkodliwych, poprzez te lamentacyjne do granic możliwości, zakładające, że po rozstaniu/odrzuceniu nic nie ma sensu, na tych z samookaleczeniem lub samobójstwem w gratisie kończąc. Ale ciągle nie odpowiedziałam na pytanie, co tak bardzo mi w nich przeszkadza. Przecież są o czymś, zapewne istotnym dla autora, mają jakiś ładunek emocjonalny, teoretycznie wszystko w porządku. Nie do końca.
     Znów wrócę do moich psychologicznych rozważań na temat ludzkiej emocjonalności. Sama byłam 12latką, byłam 15latką, i zauroczenia w tym wieku nie były mi obce. Sama przeżywałam niepowodzenia w relacjach, z którymi wiązałam duże nadzieje, a teraz, z perspektywy przeżutej przez życie uczuciowe 18latki, która w końcu znalazła swoje  miejsce i księcia, wcale nie z bajki, widzę, jak bardzo było to głupie.
Sama przeżyłam to wszystko i wiem, że pierwszy "kosz" boli, ale twierdzenie, że życie nie ma sensu, jest co najmniej zabawne i niedojrzałe. No bo ile znajdzie się par, które są dla siebie tymi pierwszymi i ostatnimi? Jeśli ktoś, z ręką na sercu przyzna, że zna więcej niż dwie takie, będę pod wielkim wrażeniem. Uczucia są trochę jak puzzle. Jeden element trzeba przyłożyć czasem nawet w kilkanaście miejsc, żeby w końcu znaleść to odpowiednie. Wyrzucając każdy element po pierwszym niepowodzeniu nigdy nie ułożylibyśmy obrazka.
     Skoro więc użalanie się nad sobą i nieszczęśliwa miłość są niezbyt dobrym wyborem, to o czym pisać? Można o wszytskim.
Ostatnio natknęłam się na wiersz, opisujący kota załatwiającego się do kuwety. I powiem szczerze, że jego wykonanie zupełnie mnie zaskoczyło. Nie był arcydziełem liryki, ba, miał kilka błędów, ale tematem zostałam kupiona, bo autorka pokazała, że można.
Gotowych tematów na tacy podawać nie będę, bo każdy autor ma swoje własne pomysły, gdyż o to właśnie w poezji chodzi. O innowacyjność, wytyczanie nowej ścieżki i poszukiwanie własnej, literackiej tożsamości.

     A mi pozostaje jedynie życzyć wszystkim, aby swoje poetyckie "ja" odnaleźli jak najszybciej i realizowali się poprzez doskonalenie go, poprzez tworzenie swoich dróg z dala od weltschmerzowych inspiracji.